Tuż po studiach trafiła do dużej międzynarodowej korporacji. Przepracowała w niej 12 lat. Była zadowolona z tego, co robi. Mimo to zdecydowała się porzucić etat na rzecz własnego biznesu. Co więcej, Marta Cwalina-Śliwińska twierdzi, że powrotu do korpo już sobie raczej nie wyobraża.
Pierwszy kryzys, czy może raczej zapowiedź zmiany, przyszła po siedmiu latach Pani pracy w korporacji?
Marta Cwalina-Śliwińska: To nawet nie był kryzys. Raczej potrzeba złapania oddechu, naładowania baterii i realizacji własnych pasji. Wspólnie z mężem od lat podróżujemy po świecie. Łącznie odwiedziliśmy już 60 krajów, a wtedy marzyło nam się wyruszyć na wyprawę dookoła świata.
Na taką podróż potrzeba czasu. Korporacja, w której Pani pracowała, zgodziła się udzielić roczny urlop?
Właśnie w ramach pracowniczych benefitów wprowadzono w firmie „przerwę w karierze”, czyli długoterminowe bezpłatne urlopy. Po konsultacjach z moją szefową, zgłosiłam swoją kandydaturę do tego programu i zostałam przyjęta. Dzięki temu mogłam wyruszyć z mężem w świat, mając pewność, że po powrocie z podróży będę miała dokąd wracać, że nie zostanę bez pracy.
To ta wyprawa zaowocowała decyzją o odejściu z korpo?
Z pewnością nie bezpośrednio. Podróżowanie jest dla mnie wspaniałą przygodą, jednak 11 miesięcy w ciągłej podróży to coś zupełnie innego, niż dwutygodniowe wakacje. Dlatego też cieszyłam się, gdy po prawie roku wojaży po świecie mogłam wrócić do dawnego trybu funkcjonowania i życia, które lubiłam. Doceniałam to, że mogę spać we własnym łóżku, że znów w moim życiu pojawia się pewna rutyna, że pewne działania cechuje przewidywalność. Cieszyły mnie także nowe zawodowe wyzwania. Wróciłam z nową energią i przepracowałam jeszcze ponad trzy lata, zanim zapadła decyzja o odejściu.
Co zatem się stało?
W jakimś sensie w podróży nauczyłam się chyba patrzeć z nowej perspektywy na różne sprawy, „złapałam” również większą jasność odnośnie siebie i swoich potrzeb. Przez te trzy lata w korporacji coraz bardziej klarowała się we mnie potrzeba wolności i niezależności. Mimo tego, że praca nadal stawiała przede mną wyzwania, pomimo iż nadal mogłam się w niej rozwijać, to zaczęłam mieć poczucie, że jednak nie wychodzę poza pewien schemat. Rozwijam się, ale wyłącznie w granicach tego schematu, a czułam, że potrzebuję czegoś więcej.
Firma nie miała już Pani nic do zaoferowania?
Pewnie byłaby możliwość przeniesienia się na zagraniczne rynki. Tyle że dla mnie, która od dziecka podróżuje i nieustannie zwiedza świat, to nie byłaby atrakcyjna opcja. Poza tym lubię Polskę. Lubię tu mieszkać, mieć tu swoją przystań, swój dom, do którego mogę wrócić z kolejnej podróży.
Więc czego Pani potrzebowała?
I tego właśnie do końca nie wiedziałam. Dlatego jeszcze przez pół roku po odejściu z pracy chodziłam na różne rozmowy kwalifikacyjne. Myślałam, że może potrzebuję po prostu zmienić środowisko. Tylko dlaczego za każdym razem po takim interview, w głębi ducha miałam nadzieję, że jednak mnie nie przyjmą?
Ciekawe.
Prawda? Też mnie to zastanawiało, ale ponieważ odpowiedź nie przychodziła, wzięłam się najpierw za remont mieszkania, a potem postanowiłam pojechać na kurs jogi do Indii. W końcu uświadomiłam sobie, że chcę sama decydować o swoim życiu, o tym co robić, jak i kiedy. A żeby tak żyć, nie mogę myśleć o pracy w korpo, lecz potrzebuję raczej zastanowić się nad własnym biznesem.
Potrzebuję, nie chcę?
Prowadzenie własnej działalności budziło we mnie wiele obaw. Mój tata miał własną firmę i widziałam jak wiele pracy w to wkładał, ile stresu oraz ile problemów się z tym wiązało. Zastanawiałam się również, czy na pewno chcę nadal zajmować się marketingiem, czy może powinnam celować w zupełnie inny rodzaj działalności.
Na przykład biuro podróży…
Podróżowanie to hobby, raczej nie miałam ochoty na to, by zamieniać je w źródło dochodów. Co prawda założyliśmy z mężem bloga podróżniczego (www.swiatzbliska.pl) i wiem, że niektórzy blogerzy z podróżowania żyją. Ja jednak wolałam pozostawić to w sferze pasji.
Co więc ostatecznie przekonało Panią, by pozostać w marketingu?
Klienci. Miałam pomysł, by spożytkować swoją wiedzę i doświadczenie marketingowe w pomaganiu innym firmom w rozwoju ich marek i biznesów. Ponieważ jednak nie byłam pewna czy faktycznie sprawdzę się w doradztwie i czy będzie to dawać satysfakcję mnie, a także moim usługobiorcom, postanowiłam początkowo, na próbę udzielać takich konsultacji za darmo. Skorzystało z nich 25 przedsiębiorców i wszyscy wystawili mi bardzo dobre opinie.
I powstał Cwalina Marketing Consulting.
Tak. Mija półtora roku od założenia przeze mnie firmy (www.cwalinamarketing.pl) i wiem, że była to słuszna decyzja.
Co było dla Pani najtrudniejsze w tych pierwszych krokach we własnym biznesie?
Chyba przezwyciężenie własnych obaw i przyzwyczajeń związanych z finansami. W korporacji czy pracujesz, czy jesteś na urlopie, zwolnieniu, itp., regularnie dostajesz przelew na konto. Dodatkowo na wysokich stanowiskach managerskich, a ja już takie osiągnęłam, te sumy są naprawdę ładne. Można więc sobie pozwolić na życie na całkiem niezłym poziomie i nie zamartwianie się o to, co będzie jutro. Tymczasem gdy rozwijasz własną firmę, na początku jest raczej więcej kosztów, niż zysków. Można spanikować. Dodatkowo, zanim zdecydowałam się na własną działalność, rozmawiałam ze znajomymi przedsiębiorcami i słyszałam, że jak po roku wyjdę na zero, to znaczy, że nie jest źle. Szczerze mówiąc, było to mało zachęcające. Myślałam: „Po co mi taki biznes, który nie zarabia, tylko cieszy się z tego, że nie stracił”.
A jednak potrzeba niezależności i stawienia czoła nowym wyzwaniom zwyciężyły?
Owszem i bardzo się z tego cieszę. Hasło przewodnie mojej firmy brzmi: „Marketing, który rozwinie Twój biznes”. Rzeczywiście, udaje mi się skutecznie pomagać przedsiębiorcom w rozwijaniu ich biznesów i to sprawia mi ogromną frajdę. Moimi klientami są zarówno jednoosobowe działalności, jak i przedsiębiorstwa z wielomiliardowymi obrotami, poza tym firmy z wielu różnych branży. Gdy okazało się, że potrafię równie skutecznie pomagać i jednym, i drugim, nie ukrywam, mocno podbudowało to moją pewność siebie. Dodatkowo po roku pracy na swoim, okazało się, że osiągnęłam zakładane cele finansowe, które bynajmniej nie oscylowały wokół zera. To również utwierdziło mnie w przekonaniu, że zmierzam w dobrym kierunku i robię to, w czym jestem dobra.
Ale pewnie teraz pracuje Pani więcej, niż w czasach korporacyjnych?
Wręcz przeciwnie. Mam więcej wolnego czasu i mniej stresu. Oczywiście zdarzają się okresy, kiedy pracuję od rana do nocy, bo pilnie trzeba domknąć jakiś projekt, ale potem mogę bez pytania nikogo o zgodę zrobić sobie wolne i wyjechać gdzieś, odpocząć przez parę dni. Sama decyduję, ile przyjmę zleceń i od kogo. Jeśli czuję, że z jakimś klientem nie jest nam po drodze, nie muszę tego ciągnąć na siłę, jak to nieraz bywa w korpo. To sprawia, że praca staje się przyjemnością, a nie przymusem. Dlatego dziś, kiedy zastanawiam się, czy mogłabym wrócić do tego, co było, raczej nie widzę na to szans. Wolność uzależnia. Jeśli już jej zasmakujesz, jesteś stracony (śmiech).
GŁOS MORDORU, MAJ 2019
Rozmawiała Izabela Marczak